Dzień jak co dzień – jadę do pracy, w myślach jestem już po niej i układam sobie chytry i przyjemny plan na popołudnie no i oczywiście jak zwykle plany szlag jasny trafia w jednej chwili …Auto przede mną gwałtownie hamuje, mnie się jakimś cudem udaje nie wpierdzielić mu w kufer, rzucam na cały głos soczystą wiązankę i nagle widzę powód tego manewru nieszczęsnego- malutki pieseczek ,ociupina taka, przemyka po ruchliwej ulicy , mocno spłoszony…Ten przede mną odjeżdża a ja – no cóz , wjeżdżam w zatoczkę autobusową co jak raz jest po prawej ( i dziękuję pięknie opatrznosci za tę hojność w obdzielaniu mnie szczęściem :/ )
wysiadam i usiłuję nawiązać kontakt z pieseczkiem , przeganiając go z ulicy.Pieseczek nie docenił moich prób , owszem , wykazywał zainteresowanie, ale z daleka , próby bliższego kontaktu kończyły się jego ucieczką , co z kolei groziło rychłym zakończeniem jego żywota pod kołami kolejnego auta.Nie ucieka nigdzie dalej, trzyma się cały czas tego miejsca wokół przystanku , ale dotknąć się nie da,nawet podejść bliżej.A zegarek daje znać dobitnie, że powinnam być już całkiem gdzie indziej …
No to po jakichś 15 minutach “zabawy” z pieseczkiem odjeżdżam chwilowo , mając nadzieję,że nic mu się złego nie stanie i może jednak pójdzie do domu .Po dobrej godzinie wracam w to sam miejsce, dojeżdżając go nie widzę no i kamień z serca – poszedł do domu ! Na wszelki wypadek parkuję w zatoczce i …koniec mojej radości :pieseczek śpi w trawie obok przystanku. Na paluszkach podchodzę ( hehehe, na paluszkach , jak baletnica …w wymiarze L ) , i prawie mi się udaje go złapać !Przy czym kluczowym słowem jest tu “prawie” .Kolejne kilka minut wabienia , zgodnie ze sztuką,żebyscie sobie nie myśleli 😉 , w kuckach,
głowa w druga stronę , ramiona skulone , głosik łagodny i cichutko szemrząco – wabiący jak naszych polityków przed wyborami,
niestety, pieseczek chyba już brał udział w wyborach i złapać się na ten pic nie dał.No to ja znowu w samochód , do sklepu po puchę
i z powrotem do pieseczka.W międzyczasie telefon do naszej Prezeski : co robić ? łapać ,zostawić , bo może tylko na kogoś czeka ?
No ale z drugiej strony jak ktoś mógł zostawić pieska na przystanku przy ruchliwej ulicy, żeby na niego czekał ?Okolica – ogródki
działkowe, dalej domki jednorodzinne,po drugiej stronie lotnisko.Ania stwierdza,że gdyby on gdzieś w poblizu mieszkał, to po tym jak
go wystraszyłam swoim nachalnym towarzystwem uciekłby do domu, a on tam koczuje nadal -wyrzucony zapewne.Wiec wracam z tą puchą
i buchniętą z pracy miseczką , pieseczek oczywiście nadal tkwi w tym samym miejscu.Nie zdążyłam karmy do miski wrzucić, już łepek pchał pod ręce, głód był zdecydowanie silniejszy od strachu…
Pochłonął całość w tempie, którego mój Esek by się powstydził 🙂 I juz jesteśmy prawie kumplami, w kazdym razie jako karmicielka
mogę go dotknąć , chociaż widzę, jak bardzo walczy ze sobą,zeby nie uciec.Cały sztywnieje, przypada do ziemi i podsikuje 🙁
Z niczego to zachowanie sie nie wzięło 🙁 Chudy jak nieszczęście , brud zostaje mi na rękach, mam tylko nadzieję,ze pchły na mnie nie przeskoczą , biorę te sztywne ze strachu kosteczki i zabieram do samochodu.W pracy pieseczek dostaje wodę, skutecznie usiłuje partycypować w moim śniadaniu , załatwia się śmiało i piszczy za każdym razem,gdy zamykam go w pokoju samego ,ale głównie sie drapie… Po pracy wizyta u weta – wiek oceniony na ok. rok, kupuję tabletki na odrobaczenie dla niego i mojej bandy , pieseczek jest potraktowany preparatem p/kleszczom i pchłom , i jedziemy do domu.Szczęśliwa nie jestem , mam juz nadprogramowego kota, teraz ten szczyl .Obiecuję sobie nigdy wiecej nie robić żadnych planów na popołudnie,
i nie rozglądać za bardzo, no ale teraz to i tak po herbacie…
Następnego dnia rozwieszam ogłoszenia o pieseczku przy przystanku i w okolicy, jadę do schroniska z jego zdjęciem i moim numerem telefonu,
rzecz jasna zawiadamiam wszystkich na fb :D.Minęło już 18 dni i cisza w temacie.W schronisku bardzo miła Pani powiedziała mi,że u nich pieski
sa na kwarantannie 2 tyg. , następnie idą juz do adopcji, więc chyba pora zacząć rozgladać się za nowym opiekunem dla szczeniora :).
Ze względu na swoją szorstkawą sierść pieseczek dostał imię Kaktusik .Traci swoją lękliwość, jest bardzo wpatrzony w człowieka ( czyli
póki co we mnie, ale mam nadzieję,że to sie szybko zmieni ) , rano budzi całuskami, chodzi za mną krok w krok,pałętając sie między nogami,
przez co tylko swojej wrodzonej gracji zawdzięczam,że nie zaliczyłam kilka razy bliskiego spotkania z podłożem ;).Z psami dogaduje sie świetnie
z kotami jak najbardziej też.Nie wiem, jak dogaduje się z małymi dziećmi, bo nie mam akurat zadnego na podorędziu.
Trzyma się domu, nie ma natury szwędacza- mam działkę nieogrodzoną, co każdy z moich przygarniętych psów na początku
próbował wykorzystać jako zaproszenie do ekscytujących wycieczek, on natomiast nie .Do czego służy łóżko
odkrył błyskawicznie, no ale miał miał go kto nauczyć – trzech kolegów i kot… Apetycik ma hoho , swojej miseczki pilnuje i z innymi nie jest
skłonny się dzielić, przynajmniej tak się domyślam po warczeniu na Oskarka – głównego domowego kradzieja jedzonka .
Nie niszczy ! Uczciwie przyznaję,ze podsikuje jeszcze w domu, ale nie wiem, czy nie jest to znakowanie terenu , przerabiam to
z każdym nowym dołączającym do stada psem . Uwielbia głaskanie i przytulanki, na spacerkach dzielnie przebiera swoimi króciutkimi łapeczkami,
żeby nadążyć za większymi kumplami , nie boi sie burzy -co mogłam stwierdzić wczoraj.Generalnie Katusik jest do zakochania !
Zaszczepiony już został przeciw wirusówkom, za dwa tygodnie będzie szczepienie p/wsciekliźnie.Jeszcze nie wykastrowany.
